Oszczędnością i pracą ludzie się bogacą
O minimalizmie, postmaterializmie, rozrzutności i oszczędzaniu, klasie próżniaczej i luksusowych poglądach
Czas potrzebny na przeczytanie: ok. 14 min.
Jak się dorobić, wzbogacić, awansować do wyższej klasy ekonomicznej? Przepis na to jest bardzo prosty:
Zarabiać jak najwięcej.
Wydawać jak najmniej.
Większość z nas skupia się na tym pierwszym składniku - przez wszystkie przypadki odmieniamy minimalne, przeciętne i maksymalne wynagrodzenia. Z wypiekami na twarzy czytamy o pensjach prezesów korporacji, członków rad nadzorczych spółek skarbu państwa czy kontraktorów B2B w branży IT. Z zapałem dyskutujemy o przyczynach tego, dlaczego doktor zarabia mniej od pracownika Biedronki.
Tymczasem drugi składnik - oszczędzanie - jest równie ważny. Niemniej jednak jego dostępność i obecność w debacie publicznej jest znikoma. Co kilka miesięcy ktoś publikuje wyniki badania, raport z którego wynika np. że 44% Polaków nie ma żadnych oszczędności. Zazwyczaj na końcu ekspert - ekonomista - wypowiada się, że to bardzo źle i że trzeba oszczędzać. I co z tego? Nic. Odzew społeczny jest zerowy.
Wg niedawnego badania, przy wysokiej inflacji z jaką się obecnie zmagamy, 83% Polaków oszczędza. W zestawieniu z poprzednią liczbą oznacza to, że istnieje bardzo liczna grupa stanowiąca część wspólną zbiorów obecnie oszczędzających oraz nieposiadających oszczędności.
Prowadzi to do semantycznego pytania: co to znaczy oszczędzać? Czy “oszczędzaniem” możemy nazwać ograniczenie wydatków, które pozwala przetrwać do pierwszego, ale nie powoduje wzrostu odłożonych na koncie oszczędności?
Dariusz Basiński z kabaretu Mumio w skeczu o Jedzerze zachęcając dziewczynkę do zjedzenia posiłku tłumaczy: “No na tej drodze (z talerza do ust) jest jedzenie, a nie na talerzu!”. Myślę, że prawdziwe oszczędzanie również jest “na tej drodze” - z konta osobistego na konto oszczędnościowe.
Czy Erich Fromm wiedział jak żyć?
W 1976 roku psycholog i filozof Erich Fromm zadał w tytule swojego eseju słynne pytanie “Mieć czy być?”. Jak możemy się domyślać, odpowiedź Fromma brzmi “Być” - Fromm w eseju rozprawia się z ekonomicznym materializmem.
Esej Fromma rozpoczął epokę postmaterializmu, która trwa do dzisiaj - odkąd pamiętam, nazwanie kogoś “materialistą” było i wciąż jest uważane za jednoznacznie obraźliwie.
Współcześnie, postmaterializm przyjął formę minimalistycznego stylu życia, zakładającego skupienie się na ‘przeżyciach’ zamiast na gromadzeniu dóbr materialnych, popularnego szczególnie wśród młodych mieszkańców dużych miast.
“Carpe Diem - chwytaj dzień”, “Żyj z całych sił”, “Ciesz się życiem”, “Czerp z życia pełnymi garściami”, “Żyje się raz” itd, słyszymy od wielu lat wszędzie - w słowach piosenek, poradnikach, reklamach, filmach i mediach społecznościowych.
Spróbuj bez zastanowienia odpowiedzieć sobie na pytanie: Czy warto “korzystać z życia” zamiast gromadzić dobra materialne? Myślę że prawie wszystkim nasunie się podświadomie odpowiedź - “oczywiście, że tak”. Jak można byłoby stwierdzić inaczej? Pokazuje to, jak silnie zakorzenione we współczesnej kulturze są wartości postmaterialistyczne.
Antyminimalizm
Jakiś czas temu natrafiłem na wpis Buy Things, Not Experiences na blogu Harolda Lee, przedstawiający zaskakującą krytykę minimalistycznego stylu życia.
‘Przeżycia’ minimalistów w praktyce często okazują się konsumpcyjnymi usługami (podróże, restauracje i inne rozrywki), co ujawnia hipokryzję minimalizmu - trend w założeniu antykonsupcyjny stał się po prostu inną formą konsumpcjonizmu.
Od wielu lat ceny usług rosną szybciej od cen produktów (uwaga: dotyczy to wieloletniego trendu, a nie ostatniego okresu wysokiej inflacji i zakłóconych łańcuchów dostaw). Wzrost kosztów produkcji dóbr ograniczają automatyzacja i globalizacja, natomiast usługi drożeją szybciej z powodu efektu Baumola i właśnie zwiększonego przez trend minimalizmu popytu.
Wydawanie pieniędzy na relatywnie drogie usługi zamiast na relatywnie tanie produkty jest dla jednostki niekorzystne ekonomicznie. Być może właśnie ta nieopłacalność sprawia, że dla minimalistów sygnałem statusu społecznego jest konsumpcja usług a nie posiadanie dóbr.
Lee zwraca uwagę na to, że dobra materialne takie jak np. dobrze wyposażona kuchnia, domowy warsztat, sprzęt muzyczny i sportowy otwierają wachlarz możliwości różnego rodzaju przeżyć niedostępnych dla minimalistów. Umożliwiają też usamodzielnienie się i uniezależnienie od drogich usług (restauracje, siłownie).
Jednak najbardziej istotną konkluzją wpisu Lee jest dla mnie to, że minimalistyczna konsumpcja usług stoi w sprzeczności z budowaniem ‘trwałego bogactwa’.
“Kto bogatemu zabroni” - komentujemy czasem słyszącb historie o rozrzutności, zapominając że często nie chodzi o kogoś autentycznie bogatego, lecz naszego znajomego należącego do klasy średniej.
Co pożera pieniądze
Rozrzutny styl życia i intensywne korzystanie z drogich usług związanych z wypoczynkiem i spędzaniem czasu wolnego nie są jedynymi zagrożeniami dla naszego portfela. Są nimi także wydatki na usługi zaspokajające ważne życiowe potrzeby - mieszkania, zdrowia, edukacji czy komunikacji.
Warto zwrócić uwagę na różnice pomiędzy kontekstem amerykańskim a polskim. W USA, klasa średnia już od dłuższego czasu boryka się z problemami wysokich cen nieruchomości, braku zdolności kredytowej oraz wysokich kosztów opieki zdrowotnej (które nie zawsze pokrywa posiadane ubezpieczenie), studiów i kredytów studenckich.
W Polsce, publiczna służba zdrowia, szkolnictwo wyższe, kredyty oraz mieszkania są w porównaniu z USA znacznie bardziej dostępne. Występujące od niedawna problemy z kredytami hipotecznymi siłą rzeczy będą musiały zostać rozwiązane, czy to samoczynnie przez mechanizmy gospodarki (spadek inflacji i stóp procentowych) czy siłowo za pomocą programów rządowych proponowanych przez prawie wszystkie liczące się opcje polityczne. Dlaczego? Bo norma nakazująca posiadanie własnego mieszkania lub domu nadal trzyma się mocno - w badaniu z 2019 tylko 8% Polaków wynajmujących mieszkania stwierdziło, że nie chce i nie planuje posiadać mieszkania na własność. Nie sądzę by od tego czasu wiele się zmieniło.
W związku z tym, w Polsce wydatki na usługi związane z opieką zdrowotną czy edukacją nie są zazwyczaj istotną pozycją w domowym budżecie (choć przedsiębiorcy opłacający samodzielnie podatki i składki na NFZ pewnie się tu nie zgodzą). Są nimi jednak wydatki na usługi związane z nieruchomościami - nie tylko wynajem lecz także kredyt. Jedną z najdroższych usług dostępnych na rynku, mogącą ostatecznie kosztować setki tysięcy złotych lecz mimo to bardzo popularną wśród młodych ludzi jest kredyt hipoteczny na 30 lat.
Piękno życia w samochodach
Kolejnym istotnym wydatkiem, nad którym w Polskich realiach warto dwa razy się zastanowić jest kupno nowego i drogiego samochodu. Nie można go zaliczyć do “trwałego bogactwa”, gdyż bardzo szybko zużywa się i traci wartość (tym którzy zakrzykną “Ale mój samochód kosztuje teraz więcej niż kosztował w momencie zakupu kilka lat temu!” odpowiem: realna wartość samochodu nie wzrosła, to inflacja obniżyła realną wartość złotówki).
Dla większości z nas samochody są drugimi najdroższymi po nieruchomościach zakupami jakich dokonujemy. Jednak nieruchomości w większości krajów mają ceny “lokalne”, odpowiadające lokalnemu poziomowi zarobków. Natomiast ceny produktów technologicznych są “globalne”, różnią się nieznacznie pomiędzy krajami, dlatego cena pojazdu wyrażona w krotności przeciętego wynagrodzenia jest znacznie wyższa dla Polaka niż np. Niemca czy Amerykanina.
W związku z tym, że mało kto jest w stanie oszczędzić na zakup nowego pojazdu, jego posiadanie wiąże się często z dodatkowym zakupem drogich usług: kredytu, leasingu lub wynajmu długoterminowego, a także serwisowaniem w ASO i pełnym ubezpieczeniem Autocasco.
Producenci samochodów umiejętnie wykorzystują modę na minimalizm. Pamiętam, że w latach 90. i 2000. reklamy pojazdów skupiały się na prezentacji zalet produktu lub na pokazaniu jego właściciela jako osoby o wysokim statusie społecznym. Współcześnie, zwracają uwagę na przyjemność z jazdy, wyjątkowe doznania i wspaniałe miejsca do których może nas zabrać prezentowany pojazd, w towarzystwie postmaterialistycznych haseł o korzystaniu z życia. Sam od jakiegoś czasu jestem przez jedną z bliskich osób uporczywie przekonywany do zakupu nowego i drogiego samochodu, ponieważ “muszę korzystać z życia”.
Usługowe próżnowanie
Skąd wziął się konsumpcyjny minimalizm? Odpowiedź mogą dostarczyć dwie powiązane ze sobą teorie statusu społecznego: Teoria klasy próżniaczej Thorsteina Veblena oraz Teoria luksusowych poglądów Roba Hendersona.
Veblen na przełomie XIX. i XX. wieku zauważył, że przynależność do elity społecznej nie zależy wyłącznie od posiadanego majątku. Były to czasy “dzikiego kapitalizmu”, w których bogaci biznesmeni zaczynali pukać do drzwi klasy wyższej, obejmującej wówczas głównie arystokratów z gromadzonymi od pokoleń majątkami.
Według Veblena, w owym okresie wyznacznikiem przynależności do elity stało się mało produktywne spędzanie czasu: sport, wypoczynek, podróże, religia (zarówno organizacja - kler - jak i intensywne praktykowanie - dewocja), nauka, sztuka, udział w wydarzeniach społecznych, a także wykonywanie prac mało produktywnych (np. dowództwo wojskowe, pełnienie funkcji publicznych czy bankowość). Umożliwiało im to posiadanie różnych źródeł dochodów pasywnych.
Kapitalista posiadający jedynie aktywne źródła dochodu (np. przedsiębiorstwo wymagające aktywnego zarządzania) nie mógł więc przynależeć do klasy próżniaczej - zwyczajnie nie miał na to czasu.
Od czasów Veblena minęło ponad 100 lat, ale wiele z jego koncepcji jest nadal aktualnych. Koncepcja próżnowania poprzez wykonywanie prac mało produktywnych powróciła niedawno jako teoria “Bullshit Jobs” Davida Graebera oraz problem szokująco niskiej produktywności w branży IT.
Veblen opisał też znane nam dobrze zjawiska takie jak naśladowanie elit, konsumpcję na pokaz (conspicuous consumption) czy próżnowanie na pokaz (conspicuous leisure). To właśnie w nich można upatrywać źródła obecnej mody na postmaterializm, “korzystanie z życia” i usługowy konsumpcjonizm.
Mechanizmy klasy próżniaczej dobrze ilustrują brytyjskie dramaty kostiumowe, np. seriale Downton Abbey i The Crown - szczególnie odcinek piątego sezonu z historią Mohameda Fayeda, egipskiego biznesmena, który próbując dołączyć do grona brytyjskiej arystokracji przekonuje się (jak Veblen), że pieniądze to nie wszystko.
Luksusowe poglądy
Rob Henderson, współczesny psycholog i publicysta (polecam wszystkim jego newsletter) ukuł pojęcie luksusowych poglądów, próbując stworzyć bardziej aktualną wersję teorii Veblena.
Zagadnienie statusu społecznego to konik Hendersona, ponieważ sam przemierzył prawie wszystkie szczeble drabiny społecznej. Jego życie przypomina scenariusz filmu: dzieciństwo i młodość spędzone w biedzie, potem służba wojskowa która umożliwiła mu studia na prestiżowym uniwersytecie Yale, a później doktorat w Cambridge. Dzięki błyskotliwym tekstom i nietypowemu awansowi społecznemu szybko zdobył popularność we wpływowych kręgach, już jako doktorant publikował teksty m.in. New York Times czy Wall Street Journal.
Henderson zauważył, że nowym wyznacznikiem przynależności do elity stały się progresywne poglądy społeczne i polityczne. Poglądy te określił mianem luksusowych, ponieważ “stać” na nie jedynie klasę wyższą. Niższych klas “nie stać” na takie poglądy, ponieważ życie zgodnie z nimi (lub w systemie zbudowanym na ich podstawie) byłoby dla nich szkodliwe.
Klasa wyższa może pozwolić sobie na luksusowe poglądy, ponieważ kapitał (finansowy, społeczny, intelektualny) chroni przed ich negatywnymi skutkami. Przedstawiciele klasy wyższej potrafią też porzucić szkodliwy pogląd zanim doświadczą jego negatywnych skutków, lub stosować hipokryzję - promować pogląd samemu nie wcielając go w życie.
Niestety, niższe klasy często nie są świadome tego, że “nie stać” ich na luksusowe poglądy. Jak inne sygnały wysokiego statusu społecznego, podlegają procesom naśladowania klasy wyższej opisanym przez Veblena i kaskadują w dół drabiny społecznej (klasa średnia naśladuje wyższą, klasa niższa naśladuje średnią). Gdy pogląd taki staje się powszechny, jego szkodliwość dla klasy niższej i średniej staje się faktem. Według Hendersona, to właśnie ten mechanizm jest przyczyną wielu współczesnych problemów społecznych.
Przykłady luksusowych poglądów jakie wymienia Henderson to:
“Defund the police” - ograniczenie działalności i finansowania policji, na fali afer i protestów przeciwko brutalności i uprzedzeniom rasowym policji w USA. W jednym z moich ulubionych TED Talków, Gary Haugen opowiada jak wygląda życie bez skutecznie działającej policji w biednych krajach (Spoiler: bogatych stać na zatrudnienie uzbrojonych po zęby ochroniarzy, dla biednych to piekło na ziemi).
Rozwody - przykład hipokryzji, Henderson przytacza statystyki pokazujące, że od lat 60. procent rozwodów wzrósł drastycznie wśród najuboższych, podczas gdy wśród najbogatszych wzrósł tylko nieznacznie.
Bogata rozwódka przejmująca pokaźną część wspólnego majątku jest w nieporównywalnie lepszej sytuacji niż biedna samotna matka, nie mogąca liczyć nawet na skuteczne wyegzekwowanie alimentów.Ateizm - Kapitał intelektualny (filozofia, etyka) i społeczny pozwala przedstawicielom elity funkcjonować bez religii, natomiast porzucenie jej przez klasę niższą pozostawia ją na pastwę nihilizmu i samotności (brak wspólnoty).
Kilka lat temu Jarosław Kaczyński oburzył środowiska lewicowe słowami “Nie ma w Polsce innej nauki moralnej niż ta, którą głosi Kościół“ i niestety miał rację.
Teoria luksusowych poglądów jest w Polsce w zasadzie nieznana (hasło “luksusowe poglądy” wpisane w Google zwraca jedynie 8 wyników, z czego większość odsyła do filmu z ok. 1000 wyświetleń na Youtube). Dlatego uznałem że warto napisać trochę więcej niż kilka słów na jej temat.
Przed zapoznaniem się z teorią Hendersona sam zauważyłem, że elity w jakimś celu promują progresywne poglądy. Tłumaczyłem sobie to w ten sposób: współczesnym elitom, jako właścicielom firm i korporacji dostarczających luksusowe usługi i produkty konsumpcyjne (samochody, perfumy, kosmetyki, alkohol, tania odzież itp) zależy na zwiększeniu konsumpcji wśród klasy średniej i niższej. Oczywistym sposobem jej zwiększania jest promowanie rozrzutnego, konsumpcyjnego stylu życia. Jednak innym, mniej oczywistym sposobem jest promowanie progresywnych poglądów i dążenie do zmiany struktury społecznej: zmniejszenie popularności ‘tradycyjnego modelu rodziny’ i promocja sposobów życia powiązanych z większą konsumpcją: single, pary bez dzieci czy związki LGBT.
Zarówno moja hipoteza jak i teoria Hendersona są dla mnie częściowo przekonujące. Teoria Hendersona jest na pewno popularniejsza, bardziej spójna i lepiej opisana. Ważne jednak jest to, że obie opisują to samo szkodliwe dla niższych klas zjawisko.
Jak szkodzi minimalizm
Koncepcja stawiania “przeżyć” i “korzystania z życia” ponad dobra materialne, oszczędzanie i bogacenie się oraz popularność konsumpcyjnych usług są sygnałami przynależności do klasy próżniaczej Veblena. Równocześnie, są one luksusowymi poglądami Hendersona, ponieważ:
Dla bogatych są nieszkodliwe - nie muszą się oni bogacić, bo już są bogaci. Bogactwo kojarzy się z chciwością i zachłannością. Tymczasem, gdy majątek spełnia wszystkie potrzeby i ambicje, można skupić się na innych sygnałach statusu społecznego, np. tych opisanych przez Veblena i Hendersona.
Dla klasy średniej, szkodliwość jest umiarkowana - klasa średnia może utrzymywać konsumpcyjny poziom życia, ale nie jest w stanie jednocześnie oszczędzać i budować majątku - całość lub znaczną większość wypłaty pochłania konsumpcja, wynajem mieszkania lub raty kredytów.
Dla biednych, szkodliwość jest znaczna - choć minimalizm kojarzy się z młodymi mieszkańcami miast, trend ten może wpływać na alkoholizm (“przepijanie całej wypłaty”) i narkomanię, oraz powstanie klasy młodych niepracujących mężczyzn tracących całe dnie na grach komputerowych.
Być bogatym, czy żyć na bogato? Mieć ciastko czy je zjeść? Elita, dzięki zgromadzonemu wcześniej majątkowi może pozwolić sobie na oba. Klasa średnia musi wybrać tylko jedno, bądź jakąś formę kompromisu. W każdym przypadku wybór prowadzi do niespełnionych ambicji, frustracji, a nawet depresji.
Nie dla idiotów
Innym szkodliwym efektem luksusowych poglądów jest robienie z ludzi idiotów - konkretnie z tych, którzy decydują się na życie niezgodnie z narzucanymi przez elity wartościami.
Jakiś czas temu, media donosiły o niemieckim programiście, który odkłada 60% pensji i żyje za 900 Euro. Pamiętam, że większość komentarzy pod artykułem była w tonie szoku i niedowierzania, z niewielkim ale wyczuwalnym zabarwieniem negatywnym. Zdziwiło mnie to, gdyż wcześniej przez wiele lat żyjąc (jak mi się wydawało) bez większych wyrzeczeń udawało mi się również odkładać znaczną część wypłaty.
“Czy jestem idiotą?” - zastanawiałem się widząc kolegów z pracy rozbijających się drogimi samochodami zakupionymi na kredyt zaraz po otrzymaniu pierwszej wypłaty, słysząc o bardzo drogich i/lub bardzo częstych wyjazdach zagranicznych lub kosztownym hobby typu latanie motolotnią czy rajdy samochodowe. W każdym z tych przypadków mowa o osobach o zbliżonych dochodach. “Może robimy to źle? Czy zmarnowaliśmy życie?” - myślałem.
Podobnie wygląda kwestia posiadania dzieci. W filmie Między słowami (Lost in Translation), Bill Murray grający postać aktora w kryzysie wieku średniego mówi o małżeństwie i posiadaniu dzieci:
That's hard. We used to have a lot of fun. (…) It gets a whole lot more complicated when you have kids. (...) The most terrifying day of your life is the day the first one is born. (…) Your life, as you know it... is gone, never to return. But they learn how to walk, and they learn how to talk and you wanna be with them. And they turn out to be the most delightful people you will ever meet in your life.
Na podstawie doświadczeń własnych oraz innych znajomych rodziców wnioskuję, że obecnie rodzice bardzo często dochodzą do podobnych słodko-gorzkich konkluzji: mniejsza lub większa radość i satysfakcja z posiadaniu potomstwa, przy jednoczesnym stwierdzeniu, że “Nasze życie się skończyło” i odliczaniu czasu do momentu, w którym dzieci będą mogły zostać z nianią, lub dziadkowie w przypływie wspaniałomyślności zaproponują zaopiekowanie się wnukami, co pozwoliłoby rodzicom choć na chwilę znów “skorzystać z życia” konsumując luksusowe usługi.
Do niedawna uważałem, że skoro to norma, to tak już musi być. Dziś rozumiem, że jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy jest przyjmowanie promowanych przez elity luksusowych poglądów.
Czy muszę oszczędzać?
Nie, ale jeśli zaliczasz się do klasy średniej to prawdopodobnie tak.
Oszczędzanie i inwestowanie przybliża do posiadania tego, co naprawdę ważne. Większe mieszkanie, dom, spłacony kredyt, pasywny dochód, kapitał na start własnego biznesu, edukacja, emerytura, zapewnienie dobrego startu dzieciom - w klasie średniej każdy ma coś ważnego, na co przydałoby mu się dodatkowe fundusze.
Jeśli uważasz, że należysz do klasy średniej, ale pod względem majątkowym absolutnie niczego Ci nie brakuje i nie będzie brakować - gratuluję awansu do klasy wyższej.
Są różne sposoby oszczędzania i inwestowania, jednak osobiście uważam że nie należą do nich lokowanie kapitału w dobra szybko tracące wartość (np. nowe samochody) oraz czynności i aktywa obarczone ryzykiem zbliżonym do gier hazardowych (fundusze inwestycyjne wysokiego ryzyka, aktywne inwestowanie na giełdzie, wynalazki typu kryptowaluty czy NFT).
Na prawie wszystko nigdy nie jest za późno
Popularnym aspektem luksusowego poglądu nakazującego konsumpcję i “korzystanie z życia” jest to, że należy to robić już, teraz, gdy jest się młodym, bo potem już będzie za późno. Po głębszym zastanowieniu, można jednak dojść do wniosku, że aktywności życiowych, na które w pewnym momencie życia może być już za późno jest zaskakująco mało. Sport wyczynowy, poszukiwanie partnera życiowego, posiadanie dzieci… więcej po prostu nie przychodzi mi do głowy.
Większość pozostałych aktywności i rozrywek (sport rekreacyjny, podróże, restauracje, kultura, poznawanie nowych ludzi, kosztowne hobby, jazda drogim samochodem itd) wymaga jedynie podstawowej sprawności fizycznej i umysłowej. Dbając o zdrowie można się więc nimi cieszyć nawet do późnej emerytury.
Szczególnie dotyczy to gier komputerowych, wymagających jedynie sprawnych rąk i zmysłów. Mam więc nadzieję, że końcówkę życia uda mi się przeżyć jako piękny i młody awatar w metawersie lub wirtualnej rzeczywistości.
Przesunięcie planów intensywnego “korzystania z życia” na późniejszą jego część nadaje życiu bardziej harmonijny profil: będąc młodym i zdrowym łatwiej o satysfakcję z życia, natomiast “korzystanie z życia” w późniejszym okresie może zrekompensować dyskomfort pierwszych oznak starości i pogarszającego się zdrowia. Utrzymanie stałego poziomu satysfakcji na wszystkich etapach życia może pomóc w uniknięciu żalu, depresji i zgorzknienia na starość.
Warto również pamiętać, że okres wychowania dzieci to nie “koniec życia” i konsumpcji, a jedynie ograniczona okresem ok. 20 lat przerwa, w czasie której inne aktywności schodzą na dalszy plan. Po usamodzielnieniu się dzieci, rodzice znów mają dużo czasu dla siebie. Dlatego intensywne “korzystanie z życia” za młodu żeby “zdążyć przed dziećmi” nie jest koniecznością.
Innym wariantem poglądu nakazującego "korzystanie z życia“ tu i teraz jest katastrofizm: tłumaczenie, że z powodu nadchodzącej katastrofy klimatycznej, wojny z Putinem, rewolucji muzułmańskiej, dyktatury totalitarnej czy buntu maszyn i AI nie warto odkładać korzystania z życia na później, bo świat za kilkadziesiąt lat nie będzie już tak przyjemnym miejscem do życia jak teraz.
Świętej pamięci Hans Rosling, swego czasu najsłynniejszy statystyk świata, w kolejnym świetnym TED talku pokazał, że pomimo tego, że opinia publiczna uważa że będzie coraz gorzej, w długim okresie świat staje się coraz lepszym miejscem. Podzielam jego umiarkowany optymizm i życzę sobie oraz wszystkim Wam, by pomimo przejściowych kryzysów pozytywne trendy pokazane przez Roslinga miały swoją kontynuację w przyszłości.
Gratuluje dotarcia do końca wpisu. Jeśli podoba Ci się ten tekst i koncepcja newslettera, zapraszam do subskrybowania oraz udostępnienia poniżej. Komentarze i sugestie mile widziane - zapraszam również do kontaktu przez Facebook lub LinkedIn.
Ciekawy tekst. Ale konsumpcjonizm uslug daje prace i utrzymanie wielu osobom w dobie automatyzacji i zaniku niektorych zawodow wiec .... .
W sumie dosc przykre ze wyksztalceni ludzie tez daja sie sterowac :).
pozdrawiam i z czekam na kolejne publikacje :).