Przełom października i listopada to czas, gdy wszyscy częściej myślimy o śmierci: w USA Halloween, w Meksyku kolorowe Día de Muertos, a u nas Wszystkich Świętych: groby, kwiaty, znicze i przekąski z cmentarnych kramów.
W tym roku myślę jednak o śmierci częściej niż zwykle: niedawno odszedł mój dziadek, a kolejna osoba w rodzinie walczy właśnie ze złośliwym nowotworem. Postanowiłem więc podzielić się z Wami tymi przemyśleniami.
Żyj i pozwól umrzeć
Psycholog Rob Henderson opisał różnice pomiędzy względnie krótkimi obrzędami pogrzebowymi w kulturze zachodniej oraz tradycyjnymi chińskimi rytuałami żałobnymi trwającymi kilka dni. Przywołuje też przykłady innych tradycyjnych kultur, w których bliscy przez kilka dni mają kontakt z ciałem zmarłej osoby. Według Hendersona, tradycja dłuższego obcowania ze zwłokami miała na celu pełne uświadomienie sobie, że bliska osoba odeszła naprawdę i bezpowrotnie.
Medykalizacja i profesjonalizacja śmierci i pogrzebu w kulturze zachodniej sprawia, że przez większość czasu zmarła osoba pozostaje za zamkniętymi drzwiami prosektorium, zakładu pogrzebowego oraz trumny, większość bliskich nie ma z nią żadnego kontaktu. Brak pełnego doświadczenia śmierci bliskiej osoby prowadzi do dysonansu poznawczego: świadomie dostrzegamy jej brak, natomiast w podświadomości ona nadal istnieje, co utrudnia ostateczne pogodzenie się z jej utratą, oraz powoduje znane zjawisko złudzenia widywania zmarłej osoby.
Według Hendersona, jest to wykształcony ewolucyjnie mechanizm poszukiwania zaginionych bliskich - nasze mózgi przez setki tysięcy lat ewoluowały, by przystosować się do życia w prymitywnych społecznościach, w których odczucie braku bliskiej osoby najczęściej związane było jej zaginięciem, co wymagało wyostrzenia zmysłów i nastawienia ich na poszukiwanie jej w najbliższym otoczeniu. Wysoka czułość takiego układu ogranicza ilość wskazań fałszywie negatywnych, zwiększając jednocześnie ilość wskazań fałszywie pozytywnych. Natomiast dłuższe doświadczenie obecności zwłok przekonuje podświadomość, że bliska osoba naprawdę nie żyje i należy zaprzestać jej poszukiwań.
Tekst Hendersona odebrałem jako sugestię powrotu do tradycyjnych zwyczajów pogrzebowych, jako sposób na lepsze radzenie sobie z utratą bliskich. Przypuszczam, jednak, że kultura zachodnia odeszła od tych obyczajów, ponieważ dziś umieramy etapami, na raty, wolniej niż kiedyś. W ten sposób bliscy doświadczają śmierci drugiej osoby dłużej - jeszcze za jej życia.
W dawnych czasach śmierć znacznie częściej przychodziła nagle. Mężczyźni częściej umierali z powodu ran odniesionych w walce lub w wypadkach przy pracy, kobiety podczas porodu. Kiedyś w razie wypadku pozostawało zawołać kogoś, by osiodłał konia i pojechał po doktora lub znachora do miasta lub sąsiedniej wsi. Dziś niemal każdy z nas ma przy sobie zawsze telefon, którym może błyskawicznie wezwać karetkę, która przyjedzie po kilkunastu minutach i przewiezie nas do szpitala zapewniającego kompleksową opiekę medyczną.
Jest bezpieczniej. Podróżując nie musimy już obawiać się, że padniemy ofiarą ukrywających się w lesie zbójców. Samochody mają pasy bezpieczeństwa, poduszki powietrzne, automatyczne systemy hamujące i obowiązkowe badania techniczne. Maszyny i zakłady pracy muszą spełniać wymagania BHP. Można narzekać na safetyism, piętrzące się stosy dyrektyw i regulacji Unii Europejskiej, ciągnące się latami procesy certyfikacji nowych samolotów pasażerskich i to, że od 50 lat astronauci nie latają na księżyc, ale faktem jest, że śmiertelnych wypadków jest mniej.
Jedyna znana mi osoba, która ucierpiała w groźnym wypadku przebywa w zakładzie opiekuńczo-leczniczym w stanie wegetatywnym. Dawniej czekałaby ją śmierć, dziś współczesny poziom opieki medycznej umożliwia utrzymywanie jej w zawieszeniu pomiędzy życiem a śmiercią. Nie poznałem więc w życiu nikogo, kto później zginął na skutek śmiertelnego wypadku.
Kolejną kwestią jest ogromny postęp w diagnostyce medycznej i metodach leczenia. Emeryci zażywają dziś codziennie stos tabletek chroniących ich przed skutkami przewlekłych chorób, które kiedyś, niezdiagnozowane, doprowadzały do nagłej śmierci. Onkolodzy i specjaliści od innych śmiertelnych chorób w ramach diagnozy szacują ilość pozostałych miesięcy lub lat życia, sprawiając, że zarówno pacjent jak i jego rodzina doświadczają świadomości nadchodzącej śmierci przez dłuższy czas.
Wreszcie, coraz częstsze choroby neurodegeneracyjne, jak demencja i Alzheimer, powodują powolną, stopniową utratę pamięci i świadomości - wszystkiego, co tworzy osobowość i umożliwia kontakt i relacje z bliskimi.
Mam wrażenie, że zarówno tradycyjne jak i współczesne obrzędy ze śmiercią - pogrzeb, stypa, okres żałoby - są odpowiednie do sytuacji w których śmierć przychodzi nagle i niespodziewanie. Nie do końca pasują jednak one do współczesnej śmierci - powolnej, rozciągniętej w czasie. Na pogrzebach moich babć i dziadków starałem się poczuć smutek i żal, ale uczucia te nie przychodziły do mnie naturalnie - demencja i Alzheimer sprawiły, że już wcześniej, jeszcze za ich życia, uznawałem ze smutkiem, że moje babcie i dziadkowie odeszli bezpowrotnie, a fizyczna śmierć i pogrzeb stanowiły jedynie ostateczne zakończenie ich długiego życia.
W kulturze anglosaskiej istnieje jeszcze zwyczaj organizacji imprez pożegnalnych na cześć pracowników odchodzących na emeryturę. Być może doczekamy się więc nowej świeckiej tradycji - imprez pożegnalnych na cześć osób śmiertelnie chorych lub w podeszłym wieku, które już wiedzą, że ich dni są policzone, ale jednocześnie są jeszcze w stanie ten ostatni raz spotkać się w gronie rodziny i znajomych zanim stan zdrowia zmusi je do wycofania się z życia towarzyskiego. Mogłoby to być huczne przyjęcie w stylu rozpoczynających trylogię Władcy Pierścieni 111. urodzin Bilbo Bagginsa, lub coś w stylu wieczora kawalerskiego lub panieńskiego - ostatni szalony wyskok w gronie najbliższych przyjaciół.
Nigdy nie mów nigdy
Pod względem filozoficznym, doświadczenie śmierci nie musi być ściśle związane ze starością, groźnymi wypadkami, chorobami wyniszczającymi organizm i potwierdzającymi je diagnozami.
“Życie” możemy rekurencyjnie zdefiniować jako “korzystanie z życia” lub “życie pełnią życia”. Moment śmierci jest ostatecznym końcem wszelkiej aktywności życiowej. Natomiast każdy moment, w którym uświadamiamy sobie, że już nigdy nie doświadczymy jakiegoś rodzaju aktywności życiowej możemy uznać za śmierć częściową:
Już nigdy nie zjadę na nartach.
Już nigdy nie poprowadzę samochodu.
Już nigdy nie wstanę o własnych siłach.
Już nigdy nie zasiądę z rodziną do świątecznego stołu.
Osoby ciężko chore, o wysokim stopniu niepełnosprawności, w stanie wegetatywnym oraz dzieci mające się narodzić z ciężkimi wadami rozwojowymi można uznać za bardziej martwe niż żywe pod względem filozoficznym - w ich przypadku mamy znacznie więcej “już nigdy” niż realnych możliwości życiowych. Rosnąca popularność aborcji i eutanazji to znak, że coraz większa część społeczeństwa uważa, że fizyczna śmierć jest dla takich osób lepszym rozwiązaniem niż dalsza egzystencja w wysoce zaawansowanym stanie śmierci częściowej.
Filozoficzna częściowa śmierć nie dotyczy jednak tylko osób starszych i schorowanych. Pamiętam, że pierwszy raz poczułem, że umarłem w ten sposób oglądając sezon 2006/2007 Pucharu Świata w skokach narciarskich. Zobaczyłem wtedy szesnastoletniego Gregora Schlierenzauera - chłopaka rok młodszego ode mnie, rywalizującego na równi z legendami skoków: Małyszem, Ammanem i resztą czołówki tego sezonu. Schlierenzauerowi zabrakło wtedy naprawdę niewiele do wygrania Turnieju Czterech Skoczni i tryumfu w klasyfikacji generalnej.
Pomyślałem wtedy: Już nigdy nie zostanę mistrzem świata w sporcie.
Nigdy nie miałem wygórowanych ambicji sportowych, ale aż do tego momentu w mojej podświadomości paliła się lampka: możesz wszystko, jesteś młody, na wszystko masz jeszcze czas. Zrozumiałem wtedy, że osiągnięcie poziomu mistrzowskiego w sporcie wyczynowym wymaga treningu od najmłodszych lat, dlatego te drzwi są dla mnie już na zawsze zamknięte.
W ten sposób umierają nawet małe dzieci. Odstawienie od matczynej piersi to prawdopodobnie pierwsza częściowa śmierć jakiej doświadczamy, czasami już w wieku niemowlęcym. Później, dziecko umiera częściowo za każdym razem gdy osiągaja kolejny poziom samodzielności życiowej - traci bowiem wtedy możliwość korzystania z bezwarunkowego wsparcia w tym obszarze ze strony rodziców.
W kontekście śmierci filozoficznej warto ustrzec się błędów nadmiernego pesymizmu oraz odklejonego od rzeczywistości optymizmu.
Pesymizm może prowadzić do błędnego uznania się częściowo martwym:
Nigdy nie dostanę podwyżki/nie awansuję.
Nigdy nie ożenię się/wyjdę za mąż/będę miał/a dzieci.
Nigdy nie będzie mnie stać na dom/mieszkanie/samochód/podróże itd.
Pesymistyczne nastawienie zniechęca do stawiania czoła przeciwnościom losu i często staje się samospełniającą przepowiednią.
Odklejenie od rzeczywistości może natomiast sprawić, że niczym Adaś Miauczyński z Dnia Świra obudzimy się pewnego dnia z ręką w nocniku, pytając:
To jak to? Już nie będę więcej młody? Już nie naprawię popełnionych głupstw? Myślałem że będę mógł jeszcze pozostać przy swojej pierwszej miłości…
Cóż za ponury absurd, żeby o życiu decydować za młodu, kiedy jest się kretynem.
Nie czas umierać
Cyniczny socjolog David Pinsof pisze: Your Fear of Mortality is Bullshit - według niego, lęk przed śmiercią jest tak naprawdę lękiem przed starością, słabością i utratą statusu społecznego.
W komentarzu do tekstu Pinsofa zwróciłem uwagę na to, że lęk przed nieuniknioną śmiercią w przyszłości może być błędem poznawczym - heurystyką dostępności.
W codziennym życiu bardzo rzadko doświadczamy prawdziwej, naturalnej śmierci w podeszłym wieku. Znacznie częściej natomiast obserwujemy śmierć w filmach sensacyjnych i serialach medycznych, przedstawiających momenty śmierci tragicznej, nagłej i niespodziewanej.
Trudno wyobrazić sobie co będziemy będzie odczuwać za kilkadziesiąt lat, zbliżając się do naturalnej śmierci. Łatwo natomiast wyobrazić sobie śmierć tu i teraz, która w przypadku zdrowej i względnie młodej osoby może nastąpić jedynie na skutek nagłej choroby lub groźnego wypadku. To szok i groza wywołana niemal całkowitą śmiercią filozoficzną: Już nigdy nie zrobię… prawie niczego.
Założenie, że tak będzie wyglądać naturalna śmierć w podeszłym wieku jest błędne. Starzenie się to powolny proces stopniowej utraty możliwości fizycznych i umysłowych. To powolne umieranie w sensie filozoficznym - lata mijają, a kolejne drzwi zamykają się na zawsze. Wierzę, że dla kogoś, kto już wie, że już nigdy nie zrobi prawie nic i zdążył się już z tym pogodzić, wizja nadchodzącej ostatecznej śmierci jest mniej straszna niż dla kogoś, kto jeszcze ma całe życie przed sobą.
Według dr Pawła Witta, specjalisty od opieki paliatywnej i psychoonkologa, ludzie najbardziej boją się nie śmierci, a procesu umierania - niepotrzebnie:
Nigdy się nie spotkałem z tym, kiedy ktoś umierał w moim towarzystwie, żeby miał jakiś grymas bólu na twarzy. Twarze umierających są bardzo odprężone, zwłaszcza, jeśli porównać to z początkiem opieki nad pacjentem z zaawansowaną chorobą nowotworową, kiedy ten ma jeszcze nieopanowane dolegliwości, np. bólowe. Nie wydaje się, żeby umieranie było nieprzyjemne dla człowieka. Oczywiście nie mówimy o sytuacjach skrajnych, nagłych, kiedy pojawia się np. krwotok, duży uraz czy o innych dramatycznych sytuacjach. Natomiast jeśli człowiek po prostu gaśnie, to nie wygląda to na coś bardzo nieprzyjemnego.
Diamenty są wieczne
Podczas jednego ze spacerów z moją niespełna trzyletnią wówczas córką natrafiliśmy na dzieci grające w siatkówkę. Wyjaśniając jej o co chodzi w tej grze wspomniałem:
- Dawno temu ja i mama też bardzo lubiliśmy grać w siatkówkę.
- Kiedy? Jak byłam w brzuszku?
- Nie, wcześniej, jak jeszcze ciebie nie było.
- To gdzie byłam?
- Nie było cię.
- … no ale gdzie byłam?
Małej dziewczynce trudno było pojąć koncepcję niebytu przed jej poczęciem i urodzeniem. Jednak nawet dorosłym podobnie trudno jest wyobrazić sobie stan niebytu po śmierci.
Łatwiej jest jednak wyobrazić sobie głuchoślepy stan deprywacji sensorycznej, w którym świadomość odcięta od doświadczeń zmysłowych i świata zewnętrznego skazana jest na ciągnącą się w nieskończoność nudę i cierpienie. Przeraża nas myśl o tym, że to właśnie mogłaby odczuwać osoba w długotrwałej śpiączce, zawieszona pomiędzy życiem a śmiercią, jak bohater utworu One zespołu Metallica:
Darkness imprisoning me
All that I see
Absolute horror
I cannot live
I cannot die
Trapped in myself
Body my holding cellLandmine has taken my sight
Taken my speech
Taken my hearing
Taken my arms
Taken my legs
Taken my soul
Left me with life in hell
Mam wrażenie, że kolejnym błędem heurystyki dostępności jest wyobrażanie sobie, że śmierć może okazać się właśnie podobnego rodzaju doświadczeniem. “Ciemność, widzę ciemność” - straciłem kontakt ze światem rzeczywistym, ale nadal “widzę”, myślę, więc jestem.
Obawy te widzę też w internetowych komiksach z czarnym humorem, w których czarny panel na końcu oznacza śmierć bohatera, oraz tych o duchach, które pozbawione działania grawitacji pozostają bezradnie zawieszone w bezkresnej przestrzeni kosmosu:
Stanisław Lem przedstawił grozę wiecznego zawieszenia w głuchoślepym stanie świadomości w jednej z opowieści z Dzienników Gwiazdowych: Gwiezdny podróżnik Ijon Tichy spotyka człowieka, który “wynalazł nieśmiertelność” - odkrył sposób na umieszczenie świadomości wewnątrz kryształu, który może przetrwać wieczność, włącznie ze śmiercią cieplną Wszechświata. Następnie pokazuje Tichemu kryształ, w którym umieścił świadomość swojej żony - fizycznie uśmierconej, gdyż skan mózgu i odczyt świadomości wymagał użycia metod niszczących. Tichy jest przerażony tym, że świadomość kobiety może być przez wieczność zawieszona w głuchoślepym stanie wewnątrz kryształu i ostatecznie postanawia odkupić kryształ płacąc za niego ogromną sumę, a następnie go zniszczyć.
Śmierć możemy jednak porównać do innych znanych nam doświadczeń, które lepiej oddają jej naturę. Po pierwsze, niebyt po śmierci jest tym samym, co niebyt przed urodzeniem, co dobrze zrozumiał Mark Twain:
Nie boję się śmierci. Nie żyłem przez miliardy lat, zanim się urodziłem, i nie czułem z tego powodu żadnego dyskomfortu.
Po drugie, śmierć jest po prostu utratą przytomności - czymś, czego wszyscy doświadczamy codziennie wieczorem zasypiając. Nie bez powodu śmierć nazywana jest snem wiecznym. Podczas snu, nie doświadczamy świadomego cierpienia i nudy pozostając przez kilka godzin w stanie odcięcia od świata zewnętrznego i doświadczeń zmysłowych - czasami doświadczamy marzeń sennych, ale jeśli akurat ich nie ma, świadomość jest po prostu wyłączona. Nie ma powodu przypuszczać, by w przypadku śmierci było inaczej.
Jutro nie umiera nigdy
Kluczowym elementem większości religii jest wiara w Niebo lub jego odpowiednik: szczęśliwe miejsce do którego dusza trafia na wieczność po śmierci w ramach nagrody za dobre życie na Ziemi. Jednak dla wielu z nas marzenie o życiu wiecznym to fantazja o nieśmiertelności ciała i przedłużeniu w nieskończoność obecnego życia.
Najlepszą i jednocześnie najmniej realną wersją tego marzenia jest wieczna młodość. Powieść science fiction Modyfikowany Węgiel (Altered Carbon, również serial Netflixa) Richarda Morgana przedstawia odrobinę bardziej realistyczną wizję: możliwość zapisu świadomości w formacie cyfrowym a następnie przeniesienia jej do sklonowanej, młodszej lub udoskonalonej wersji własnego ciała.
Obecnie badania nad klonowaniem ludzi ograniczone są do klonowania embrionów w celu uzyskania komórek macierzystych, których można byłoby użyć do wyhodowania organów lub w terapii nieuleczalnych dziś chorób. Jednak od czasu sklonowania owcy Dolly w latach 90. sklonowano wiele gatunków dużych ssaków, a kilka firm na świecie oferuje usługi klonowania psów i kotów, umożliwiając właścicielom zmartwychwstanie (lub, jak być może powiedziałby profesor Bralczyk, zdechłychwstanie) ich ukochanych pupili. Klonowanie ludzi wydaje się więc technicznie możliwe, próby nie są podejmowane jedynie ze względów etycznych.
Stworzenie samodzielnego ludzkiego klona wydaje się bardziej oddalone od ideału nieśmiertelności niż możliwość przeniesienia do niego swojej świadomości. Jednak tylko pozornie - transfer świadomości wiąże się bowiem z tym samym problemem co teleportacja.
W obu przypadkach mamy hipotetyczne urządzenie składające się z dwóch połączonych kabin. Człowiek wchodzi do pierwszej kabiny, uruchamia urządzenie, następnie z drugiej kabiny wychodzi “coś”, co wygląda jak ten sam człowiek, ma jego osobowość i wspomnienia i twierdzi że nim jest. Natomiast człowiek z pierwszej kabiny został w jakiś sposób zniszczony lub uśmiercony.
Kto wyszedł z drugiej kabiny? Czy doszło do przeniesienia człowieka lub jego świadomości, czy może do stworzenia kopii i zniszczenia oryginału? Przenieś, wytnij-wklej, czy może kopiuj-wklej-usuń? Komediowy serial Netflixa Życie z samym sobą przedstawia absurdalne sytuacje, do których mogłoby dojść, gdyby przy tworzeniu kopii przez pomyłkę zapomniano o usunięciu oryginału.
Klasyczny horror Mucha pokazuje inny potencjalny problem klonowania i teleportacji: przypadkowe stworzenie genetycznej hybrydy dwóch organizmów znajdujących się razem w urządzeniu. Podobny proces występuje jednak już w przyrodzie. Tworzenie genetycznych hybryd dwóch osobników tego samego gatunku jest technicznie możliwe nawet w przypadku ludzi. W odróżnieniu od klonowania, umieszczanie w powstałych w ten sposób zarodków w macicy i pełny rozwój dojrzałych istot ludzkich nie budzi żadnych zastrzeżeń etycznych. Procedura ta nie jest kosztowna i może w niej wziąć udział niemal każdy, kto jest w stanie znaleźć drugą osobę płci przeciwnej chętną do wzięcia w niej wspólnego udziału.
Oczywiście chodzi o stare dobre rozmnażanie płciowe.
Posiadanie i wychowanie własnych, biologicznych dzieci jest zatem jedynym powszechnie dostępnym sposobem przedłużenia swojej biologicznej egzystencji - do czasu umożliwienia klonowania lub wynalezienia transferu świadomości to rodzicielstwo jest czymś najbliższym życia wiecznego.
To jedyna w swoim rodzaju możliwość zabawy w Boga: stworzenia człowieka na własny obraz i podobieństwo. Dlatego też częściej pragniemy dzieci o tej samej płci co nasza - w przypadku płci przeciwnej, obraz i podobieństwo jest już mniej wyraźne.
Wśród amerykańskich elit, synowie często otrzymują imię ojca wraz z końcówką Jr lub, niczym w królewskiej dynastii, numerem II / III itd. Gdy syn idzie w ślady ojca i przejmuje jego pozycję społeczną oraz stery w jego firmie po jego odejściu, wydaje się jakoby w jego osobie dokonała się reinkarnacja człowieka sukcesu jakim kiedyś stał się jego ojciec.
Jednak niezależnie od płci, imienia i drogi życiowej obranej przez dzieci i wnuki, umierający rodzice żegnają je wiedząc, że jakaś ich część żyje w nich nadal, i jeśli linia ich rodu nigdy wygaśnie, być może będzie żyć wiecznie.
W obliczu śmierci
Dzięki powyższym rozważaniom, przestałem bać się nieuchronnego nadejścia naturalnej śmierci w podeszłym wieku. Rozumiem, że starzenie się organizmu będzie powoli wykluczać mnie z kolejnych obszarów życia dając jednocześnie okazję i czas na pogodzenie się z następującymi kolejno etapami śmierci filozoficznej. Mam więc nadzieję, że u kresu życia będę już na tyle pozbawiony możliwości życiowych, że nadchodzący koniec nie będzie się wiązał z żalem i strachem. A jeśli dopadnie mnie Alzheimer i demencja, przynajmniej problem świadomości nadchodzącej śmierci będę miał z głowy. Wierzę też, że sam proces umierania będzie mniej bolesny niż choroby i dolegliwości którym być może przyjdzie mi wcześniej stawić czoła.
Wciąż boję się jednak śmierci nagłej i niespodziewanej. Strach ten jednak jest dla mnie jedynie sygnałem do podejmowania decyzji ograniczających ryzyko: staram się jeździć samochodem uważnie i bezpiecznie, dbać o zdrowie, dobrze się odżywiać, korzystać z badań profilaktycznych, unikać podróżowania do krajów uznawanych za niebezpieczne itd.
Ponadto, rozumiem i akceptuję to, że z wiekiem będę stopniowo umierał, tracąc możliwości aktywności życiowej dostępne z powodów fizycznych i społecznych tylko dla młodych ludzi. Wiem jednak, że wiele możliwości pozostanie dostępnych na długo, jak wspomniałem w poprzednim tekście o oszczędzaniu:
Aktywności życiowych, na które w pewnym momencie życia może być już za późno jest zaskakująco mało. Sport wyczynowy, poszukiwanie partnera życiowego, posiadanie dzieci… więcej po prostu nie przychodzi mi do głowy.
Większość pozostałych aktywności i rozrywek (sport rekreacyjny, podróże, restauracje, kultura, poznawanie nowych ludzi, kosztowne hobby, jazda drogim samochodem itd) wymaga jedynie podstawowej sprawności fizycznej i umysłowej. Dbając o zdrowie można się więc nimi cieszyć nawet do późnej emerytury.
Często mówimy o tym, że starszej osobie brakuje sił na to, czy tamto. Jednak wymiarem sprawności fizycznej który najbardziej ogranicza możliwości życiowe, jest ruchomość. Według doktora fizjoterapii Kellyego Starletta, wymiary sprawności fizycznej są od siebie niezależne - nawet maratończycy i kulturyści dźwigający potężne ciężary mogą mieć niewystarczającą ruchomość stawów. Twierdzi też, że nie ma żadnego biologicznego mechanizmu, który skazywałby osoby w podeszłym wieku na ograniczoną ruchomość - winny jest wyłącznie brak ruchu i odpowiedniego treningu. Ćwiczenia rozciągające zwiększające ruchomość stawów mogą więc opóźnić częściową śmierć związaną z utratą sprawności fizycznej.
Moonraker
Z upływem czasu możemy nie tylko tracić, ale także zyskiwać nowe możliwości życiowe. Praca, oszczędzanie i inwestycje oraz rozwój technologii mogą sprawić, że coś, co kiedyś wydawało się niemożliwe lub horrendalnie drogie stanie się nagle dostępne.
Koszty wysyłania ludzi na orbitę oraz wymagania stawiane kandydatom na astronautów do niedawna były dosłownie astronomiczne, co jeszcze w wieku dziecięcym doprowadziło mnie do filozoficznego zgonu: Nigdy nie polecę w kosmos.
Jednak dziś, by zostać astronautą nie trzeba już być znakomicie wyszkolonym, wykształconym i sprawnym fizycznie amerykańskim pilotem wojskowym ani multimiliarderem. Bilety na suborbitalne loty w ofercie kosmicznych firm Jeffa Bezosa i Richarda Bransona odpowiadają cenom mieszkań w dużych polskich miastach. W ten sposób w wieku 90 lat najstarszym astronautą w historii został William Shatner, znany jako kapitan Kirk ze Star Treka.
Niedawno cały świat zachwycał się startem i lądowaniem Starshipa, gigantycznej rakiety stworzonej przez SpaceX Elona Muska. Starship ma umożliwić nie tylko kolonizację Marsa, lecz także obniżenie kosztu wynoszenia ładunków na niską orbitę okołoziemską o kilka rzędów wielkości, do kilkuset dolarów za kilogram.
Po latach stagnacji rozwój technologii kosmicznych ruszył z kopyta. W związku z tym, wierzę, że być może za 30 lat kosmiczne podróże będą już dostępne dla emerytowanych pracowników polskiej branży IT.
Świat to za mało
Ciężkie choroby lub obrażeń doznane w wypadkach doprowadzają pacjentów do częściowej śmierci: Już nigdy nie odzyskam wzroku / wstanę o własnych siłach / będę samodzielny. Jednak bioniczne protezy protezy, egzoszkielety i implanty mózgowe już dziś umożliwiają im odzyskanie sprawności i częściowe filozoficzne zmartwychwstanie.
Rozwój sztucznej inteligencji i wirtualnej rzeczywistości to nadzieja na stworzenie nowych możliwości życiowych o jakich się nam w życiu nie śniło. Możliwości te będą dostępne do samego końca życia - z obsługą komputera może poradzić sobie nawet “pacjent leżący”, a od niedawna implanty mózgowe typu Neuralink umożliwiają to nawet osobom całkowicie sparaliżowanym. Dlatego ostatnie lata życia planuję spędzić jako młody i piękny awatar w wysokiej klasy wirtualnej rzeczywistości, takiej jak San Junipero z serialu Black Mirror.
A gdy moje dni będą już policzone, mam nadzieję, że tak jak Bilbo Baggins będę miał jeszcze szansę pożegnać się z przyjaciółmi i dalszą rodziną, zanim wyruszę w tą ostatnią drogę w towarzystwie najbliższych oraz lekarzy.