Mój pierwszy wpis rozpocząłem od nawiązania do kryzysu trzydziestolatka, związanego z wątpliwościami dotyczącymi wyboru ścieżki zawodowej, występujący często po kilku latach pracy zawodowej.
Jednak doświadczenia moje oraz wielu znajomych osób w podobnym wieku wskazują na to, że dla współczesnych trzydziestolatków częstym zjawiskiem może być kryzys znacznie poważniejszy, obejmujący wiele innych obszarów życia.
Raport tegorocznego Światowego Forum Ekonomicznego w Davos określił obecną sytuację geopolityczną mianem polikryzysu, słowo to równie dobrze nadaje się do opisania tego, z czym zmaga się obecnie pokolenie trzydziestolatków należących do klasy średniej.
Czas, pieniądze i energia
Przypuszczam że wielu z Was widziało już kiedyś podobny obrazek:
Występuje on w wielu wersjach, czasami pojawia się też czwarty panel z postacią mającą wszystkie słupki wyczerpane (doktorant, pracownik budżetówki itp.) lub maksymalnie doładowane (celebryta, influencer).
Jest w tym dużo prawdy, natomiast w rzeczywistości etapów życia o różnych poziomach czasu, pieniędzy i energii jest dużo więcej niż trzy.
Etap ‘Young’ to okres od szkoły średniej i studiów, bez pracy na pełen etat i stałych dochodów. Po rozpoczęciu pracy pieniędzy zaczyna nagle przybywać (zwłaszcza w przypadku uzyskania zawodu przydatnego na rynku pracy). Łączenie się w pary i wspólne gospodarowanie również poprawia sytuację majątkową. Żyjąc w związkach typu DINKY (double-income-no-kids-yet) można w okolicach trzydziestki osiągnąć wysoki poziom komfortu finansowego mając w dalszym ciągu dużo wolnego czasu i energii - wszystkie trzy słupki w okolicach maksimum. Sprzyja to wygodnemu życiu na wysokim poziomie; konsumpcji luksusowych usług - podróży, restauracji, imprez i innych rozrywek.
Potem jednak przychodzą dwa trzęsienia ziemi. Zwykle najpierw jest to zakup lub budowa “docelowej” nieruchomości, wymaganej według norm społecznych do założenia rodziny - słupek pieniędzy spada do zera lub poniżej (kredyt hipoteczny).
Budowa domu, remont czy wykończenie mieszkania pochłania sporo czasu i energii, nawet gdy prace zlecane są fachowcom. W takiej sytuacji są to dodatkowe dwa etaty kierowników projektu podejmujących decyzje dotyczące wydatków rzędu dziesiątek lub setek tysięcy złotych - szczególnie trudne dla nieposiadających ani doświadczeń budowlanych ani wiedzy z zakresu metod zarządzania projektami.
Doświadczenie zawodowe uczy, że najlepiej jest mieć jednego kierownika samodzielnie podejmującego decyzje i ponoszącego za nie pełną odpowiedzialność. Mianowanie dwóch równouprawnionych kierowników, którzy każdą decyzję musieliby uzgadniać i podejmować wspólnie (a w przypadku problemów zapewne obwiniać się nawzajem) byłoby przepisem na katastrofę. Niestety jednak tak często wygląda proces wspólnego zarządzania projektem budowy lub wykończenia mieszkania przez małżeństwo. Nierzadko pary budujące domy pół-żartem, pół-serio przyznają, że już kilka razy “rozwodzili się” podczas budowy.
Ponadto, wykonywanie prac remontowo-budowlanych samodzielnie może na wiele miesięcy lub nawet lat zupełnie pozbawić czasu i energii - na szczęście przejściowo, bo po zakończeniu prac przychodzi czas na “piękno życia w nieruchomościach” (mój ulubiony slogan jednego z warszawskich deweloperów). Puste konto i kredyt pozostają jednak na dłużej.
Drugim szokiem są narodziny pierwszego dziecka. Zdarza się Baby Blues, depresja poporodowa, wypalenie rodzicielskie czy nawet Baby Clash - poważny kryzys związku związany z narodzinami potomka. Jednak nawet szczęśliwych rodziców których ominą te problemy czekają nieprzespane noce i utrata kontroli nad własnym czasem, szczególnie jeśli rodzina nie jest zainteresowana pomocą w opiece nad dzieckiem. Czasami zderzenie z rzeczywistością w której czasu wolnego nagle już nie ma jest brutalne, co widać na załączonym obrazku:
U kobiet dochodzi szok związany z ciążą, porodem, połogiem, karmieniem oraz urlopem macierzyńskim i wychowawczym. Podsumowując, słupki czasu i energii spadają do zera.
Gdy te oba kryzysy nałożą się na siebie, życie dosłownie odwraca się o 180 stopni - wszystkie trzy słupki zjeżdżają z poziomów maksymalnych do zera. To właśnie spotkało mnie i wiele osób z mojego otoczenia.
Życiorysy millenialsów
Czy problem polikryzysu trzydziestolatków jest realnym problemem społecznym? Może to tylko zbieg okoliczności lub nietypowe zjawisko dotykające wąską grupę osób?
Pisząc o “osobach z mojego otoczenia” które doświadczyły polikryzysu myślę najczęściej o miejskich millenialsach klasy średniej, których życiorys często wyglądał podobnie do poniższego:
Studia w dużym mieście
Związek z kimś poznanym na studiach (lub jeszcze w liceum)
Krótko po studiach ślub
Kilka lat względnie dobrej pracy (przynajmniej jednego z małżonków) oraz “korzystania z życia”.
Polikryzys w okolicach trzydziestki: kupno większego mieszkania lub budowa domu pod miastem i pierwsze dziecko.
Podobny problem może jednak dotyczyć wiejskich millenialsów klasy średniej. Nie studiują, ale dzięki temu wcześniej wchodzą na rynek pracy. Choć nie zarabiają tyle co programiści i menedżerowie, to dzięki dłuższej i cięższej pracy (często w własnej firmie, branży budowlanej i/lub za granicą) i oszczędniejszemu trybowi życia (dłuższe mieszkanie z rodzicami, mniejsza konsumpcja usług) podobnie jak millenialsi miejscy koło trzydziestki mają możliwość budowy własnego domu. Kosztuje ich to mniej, bo budują często metodą gospodarczą - samodzielnie i z pomocą szwagra, teścia i wujka, na działce podarowanej przez rodziców lub dziadków. Dzięki temu, tak jak ich rówieśnicy z wielkich miast również mają szansę załapać się na polikryzys w okolicach trzydziestki.
Na polikryzys trzydziestolatków są więc narażeni wszyscy millenialsi klasy średniej. Przyjmijmy, że w tym kontekście “klasa średnia” to młodzi na dorobku - zaczynający od zera, ale mający możliwość dorobienia się po latach. Nie dotyczy to więc ani prekariuszy na umowach śmieciowych z pensją minimalną, ani posiadaczy bogatych (i hojnych) rodziców lub słynnego “mieszkania po babci”.
Czy inni też tak mają?
Polikryzys trzydziestolatków mógłby być jedynie wyjątkową osobliwością dotykająca wąską grupę osób z którą akurat mam najczęściej do czynienia. Uznanie go za realny problem społeczny byłoby w takiej sytuacji złudzeniem, błędem poznawczym wynikającym z heurystyki dostępności. Statystyki potwierdzają jednak, że ten sam problem może mieć znacznie więcej osób w podobnym wieku.
Wg danych Eurostatu z 2021 r., statystyczna polka rodzi pierwsze dziecko w wieku ok. 28 lat. Z kolei wg badania z 2009 r., statystyczny polski mąż jest średnio ok. 3 lata starszy od żony. Zatem w momencie urodzenia pierwszego dziecka średni wiek obojga małżonków wynosi ok. 30 lat. Z kolei portal nieruchomościowy Obido.pl (nienajlepsze źródło, ale jedyne jakie znalazłem) podaje, że Polacy pierwsze mieszkanie kupują również w wieku ok. 30 lat (pojawia się też przedział 25-35 lat).
Wszystko to wskazuje na duże prawdopodobieństwo kumulacji kryzysu mieszkaniowo-remontowo-budowlanego z kryzysami pierwszego dziecka - dwóch głównych składników polikryzysu, do których dochodzą komponenty opcjonalne (kryzys zawodowy, polikryzys geopolityczny, pandemia, inflacja, alkoholizm, presja mediów społecznościowych i uzależnienie od nich, depresja, Polski Ład, kredyt hipoteczny itd.) tworząc indywidualny pakiet polikryzysowy.
Odezwa międzypokoleniowa
Publikacji opisujących kłopoty młodych rodziców, rosnące ceny nieruchomości i raty kredytów oraz inne wspomniane wyżej kryzysy jest bez liku. Jednak mam wrażenie że za mało pisze się o tym, co dzieje się, gdy występują one jednocześnie. Dlatego właśnie postanowiłem sam napisać o tym parę słów.
Trudno byłoby posumować ten temat w jednolity sposób, gdyż postrzeganie problemu polikryzysu może być diametralnie różne u odbiorców należących do różnych pokoleń. Postanowiłem więc napisać osobne apele do różnych grup wiekowych:
Do starszych (Boomer & Gen X):
Prosimy o odrobinę wyrozumiałości, współczucia i wsparcia.
Przeżyliście upadek komuny i burzliwe lata 90. Prawdopodobnie dzięki temu byliście silniejsi od nas. Ale z tego powodu być może nie wiecie też jak to jest mieć wszystko, co określa wysoki poziom życia (czas, energię i pieniądze) a następnie po kilku miesiącach to wszystko stracić.
“Jak spadać, to z wysokiego konia” mówi porzekadło, ale to właśnie upadek z wysokiego konia boli najbardziej.
Zrozumcie nasze decyzje. “Źle zrobiliście, za dużo wzięliście sobie na głowę”, słyszałem wiele razy. My natomiast wiedzieliśmy, że po trzydziestce nie będzie ani łatwiej (zajść w ciążę) ani taniej (kupić mieszkanie lub zbudować dom).
Do nas (Millenialsi - Gen. Y):
Po pierwsze, nie wstydźcie się mówić o naszym trudzie. Żyjemy w czasach propagandy sukcesu, więc trudno nam jest przyznać się publicznie do tego, że czasami jest nam naprawdę ciężko ( - Co słychać? - Super! / Wszystko w porządku! / Dajemy radę! ). Nie bójcie się też poprosić o pomoc - rodzinę, przyjaciół czy nawet psychologa.
Po drugie, jeśli jeszcze przeżywacie polikryzys, pamiętajcie, że jest on przejściowy i naprawdę już niedługo będzie lepiej. Co Was nie zabije, to was wzmocni. Dzieci podrosną i nabiorą samodzielności. Co prawda czasu nadal nie będzie za wiele, ale zaczniecie przesypiać noce w wykończonym już domu lub mieszkaniu, co odbuduje Wasze zasoby energii. Dzięki wytrwałej pracy uda się natomiast odbudować nadszarpnięte rezerwy finansowe i nadpłacić kredyt lub przynajmniej kupić i zamontować żyrandole, listwy podłogowe lub kostkę brukową. Tym sposobem słupki pieniędzy i czasu powrócą do wysokich poziomów, przy nadal niskim poziomie słupka czasu - osiągniecie etap ‘Adult’ z memu o czasie, pieniądzach i energii.
Po trzecie, w badaniach YouGov oraz OnePoll przeprowadzonych kilka lat temu w USA i Wielkiej Brytanii respondenci wskazali wiek 36 lat jako najlepszy pod względem jakości życia. Z racji późniejszego wejścia w dorosłość nasze pokolenie prawdopodbnie wejdzie w ten optymalny okres trochę później, bliżej czterdziestki. Pozostaje więc optymistycznie wyczekiwać tych najlepszych lat, zamiast obawiać się kryzysu wieku średniego lub pierwszych oznak starości.
Do młodych (Gen. Z):
Macie jeszcze szanse na uniknięcie polikryzysu, który przeżywamy obecnie my, Millenialsi. Być może uda się wam go uniknąć, jeśli niektóre kwestie rozegracie inaczej niż my:
Norma społeczna pt. Rodzina na swoim - “Najpierw dom / mieszkanie, potem dziecko” bardzo opóźniła nam moment decyzji o powiększeniu rodziny. Dla małego dziecka nie jest ważne to, czy mieszka w mieszkaniu własnościowym, wynajmowanym, czy razem z dziadkami - ważne, by mama i tata byli blisko i mieli dla niego czas. Własnościowe mieszkanie nie daje wcale “bezpieczeństwa”. Mam wrażenie, że obecnie bardziej prawdopodobne jest podwinięcie się nogi przy spłacie dużego kredytu niż eksmisja z wynajmowanego mieszkania przy obowiązującej Ustawie o prawach lokatorów.
Przedłużanie wygodnego i przyjemnego etapu korzystania z życia, konsumpcji i rozrywek w którym mieliśmy wszystko - czas, pieniądze i energię - opóźniło nam zarówno powiększenie rodziny jak i zakup nieruchomości: pomniejszyło nasze oszczędności i sprawiło, że zapragnęliśmy mieszkać w dogodnych i drogich lokalizacjach blisko centrów dużych miast. Czasami mam wrażenie, że lament pt. “W Polsce mieszkania są za drogie dla młodych” oznacza naprawdę “Młodych nie stać na mieszkanie w centrum Warszawy, Krakowa i Gdańska”. Tańsze mieszkania dla młodych istnieją, ale w Bytomiu, Tarnobrzegu czy Zamościu, a nawet Toruniu, Białymstoku czy Rzeszowie. Poza miastami też istnieje życie. Półgodzinny dojazd samochodem do miasta nie jest aż taką tragedią jaką mogłoby się wydawać. Brak możliwości powrotu do domu nocnym autobusem po wypiciu piwa na mieście też nie.
Naszą wrażliwość na polikryzysy zwiększyło też wczesne wiązanie się z rówieśnikami. Jednak jeszcze kilkadziesiąt lat temu małżeństwa z większą różnicą wieku były na porządku dziennym. Poznałem zaledwie kilka takich par z naszego pokolenia: on - doświadczony, z wypracowaną pozycją zawodową i zgromadzonymi oszczędnościami, ona - młoda, atrakcyjna i bez presji na szybkie zajście w ciążę. Taki układ umożliwia rozłożenie poważniejszych planów życiowych w czasie, jest więc naturalnie bardziej odporny na polikryzys. Znana zasada mówi, że dolną granica akceptowalnego wieku młodszej partnerki jest połowa wieku starszego partnera plus siedem lat:
Czasami myślę o tym, co moglibyśmy zrobić dla naszych dzieci by oszczędzić im trudu przeżywania polikryzysu gdy będą w naszym wieku. Świat jednak zmienia się tak szybko jak nigdy, przewidywanie tego, jak będzie wyglądało życie młodych dorosłych za 20-30 lat to science fiction.
W tej sytuacji pozostaje jedynie to, co oczywiste: Dbajmy o dzieci, poświęcajmy im czas i inwestujmy w ich rozwój. Pracujmy i oszczędzajmy, by za te 20-30 lat móc przynajmniej zdecydować, czy nasze dorosłe dzieci będą miały rodziców bogatych i hojnych, czy tylko bogatych.
Jeśli podoba Ci się ten tekst i koncepcja newslettera, zapraszam do subskrybowania oraz udostępnienia poniżej. Komentarze i sugestie mile widziane - zapraszam również do kontaktu przez Facebook lub LinkedIn.
Subskrybuj za darmo, by otrzymywać nowe wpisy i wspierać moją pracę.